Nie jestem maszyną – rozmowa z Jerzym Zajączkowskim

Tekst
Sonia Mielnikiewicz

Zdjęcia
Gracjan Donarski

Aby dotrzeć do Łanów, trzeba mieć nerwy ze stali. Początkowo wąska asfaltówka malowniczo prowadzi nas wśród nadodrzańskich łąk, ale już po chwili stoimy w długim korku na Wschodniej Obwodnicy Wrocławia. Kiedy docieramy na miejsce, nasza cierpliwość jest już na wyczerpaniu. Parkujemy przed starym, poniemieckim domem, którego fasada tonie w soczystej zieleni. Drzwi otwiera nam Jerzy Zajączkowski – wcielenie spokoju. I wtem napięcie opada, a my wchodzimy do królestwa kojącego minimalizmu.

Jerzy Zajączkowski pochodzi z Wrocławia i jest z nim emocjonalnie mocno związany. Skończył studia na Wydziale Malarstwa, Grafiki i Rzeźby wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych, dyplom obronił w Pracowni Rzeźby profesora Alojzego Gryta. W kolejnych latach studiował malarstwo pod okiem Seana Scully’ego na Akademii Sztuk Pięknych w Monachium, w mieście od dawna kojarzącym się z abstrakcjonizem choćby przez grupę Der Blaue Raiter.

Jerzy Zajączkowski pochodzi z Wrocławia i jest z nim emocjonalnie mocno związany. Skończył studia na Wydziale Malarstwa, Grafiki i Rzeźby wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych, dyplom obronił w Pracowni Rzeźby profesora Alojzego Gryta. W kolejnych latach studiował malarstwo pod okiem Seana Scully’ego na Akademii Sztuk Pięknych w Monachium, w mieście od dawna kojarzącym się z abstrakcjonizem choćby przez grupę Der Blaue Raiter.

Jest ciepłe czerwcowe popołudnie. Siedzimy w pracowni artysty w jego domu w podwrocławskich Łanach. Pracownia znajduje się na antresoli, tuż nad wysokim, jasnym salonem wypełnionym książkami i sztuką. W powietrzu unosi się zapach farb i terpentyny.

Na moje pytanie, czy czuje się bardziej rzeźbiarzem czy malarzem, Zajączkowski reaguje uśmiechem.

– Moja twórczość bez wątpienia oscyluje na granicy tych dwóch dziedzin. To zabawne, że o to pytasz, bo tak naprawdę zaraz po obronie dyplomu z rzeźby przez kilka lat nie chciałem mieć z nią nic wspólnego. Czułem się wypalony, miałem dość. Odkryłem wtedy rysunek – to był strzał w dziesiątkę. Z czasem rysunek ewoluował w malarstwo.

Jest ciepłe czerwcowe popołudnie. Siedzimy w pracowni artysty w jego domu w podwrocławskich Łanach. Pracownia znajduje się na antresoli, tuż nad wysokim, jasnym salonem wypełnionym książkami i sztuką. W powietrzu unosi się zapach farb i terpentyny.

Na moje pytanie, czy czuje się bardziej rzeźbiarzem czy malarzem, Zajączkowski reaguje uśmiechem.

– Moja twórczość bez wątpienia oscyluje na granicy tych dwóch dziedzin. To zabawne, że o to pytasz, bo tak naprawdę zaraz po obronie dyplomu z rzeźby przez kilka lat nie chciałem mieć z nią nic wspólnego. Czułem się wypalony, miałem dość. Odkryłem wtedy rysunek – to był strzał w dziesiątkę. Z czasem rysunek ewoluował w malarstwo.

Bez tytułu, 2021, 57 cm; Rysunek na mapie
Bez tytułu, 2021, 57 cm; Rysunek na mapie
Bez tytułu, 2022, 125x95 cm; Płyta drewniana, farba olejna, spray
Bez tytułu, 2022, 125x95 cm; Płyta drewniana, farba olejna, spray

Zajączkowski zaczynał od prac wielkoformatowych, a niektóre z jego szkiców osiągały rozmiary 2 metrów. Wykonywał je na początku głównie ołówkiem, poruszając się w skali szarości, czerni i bieli. 

– Rozkładałem arkusze na podłodze pracowni, po czym, leżąc na brzuchu jak dziecko, metodycznie przenosiłem linie z kartki na kartkę – wspomina ze śmiechem artysta.

Momentem zwrotnym dla Zajączkowskiego okazały się zajęcia z amerykańskim artystą Seanem Scullym – jednym z najważniejszych malarzy na świecie, przedstawicielem abstrakcjonizmu emocjonalnego, zwanym łobuzem z East Endu. To za jego namową Zajączkowski zaczął odchodzić od monochromatyzmu i coraz śmielej eksperymentować z kolorami.

– Zamieniłem ołówek na kredkę akwarelową. Zanurzałem ją w szklance wody i dzięki temu uzyskiwałem ciekawy efekt. Potem zacząłem się zastanawiać nad tym, jak by to było zupełnie odrzucić kredkę, a zamiast niej użyć pędzla i stworzyć swoisty pomost między rysunkiem a malarstwem. Moje pierwsze uderzenia pędzlem były dość surowe. Ołówek pracuje w specyficzny sposób – ręka przesuwa się to w lewo, to w prawo, często zmieniając trajektorię. Praca z pędzlem jest inna – mocniejsza, bardziej rytmiczna. Spodobało mi się to.

Zajączkowski zaczynał od prac wielkoformatowych, a niektóre z jego szkiców osiągały rozmiary 2 metrów. Wykonywał je na początku głównie ołówkiem, poruszając się w skali szarości, czerni i bieli. 

– Rozkładałem arkusze na podłodze pracowni, po czym, leżąc na brzuchu jak dziecko, metodycznie przenosiłem linie z kartki na kartkę – wspomina ze śmiechem artysta.

Momentem zwrotnym dla Zajączkowskiego okazały się zajęcia z amerykańskim artystą Seanem Scullym – jednym z najważniejszych malarzy na świecie, przedstawicielem abstrakcjonizmu emocjonalnego, zwanym łobuzem z East Endu. To za jego namową Zajączkowski zaczął odchodzić od monochromatyzmu i coraz śmielej eksperymentować z kolorami.

– Zamieniłem ołówek na kredkę akwarelową. Zanurzałem ją w szklance wody i dzięki temu uzyskiwałem ciekawy efekt. Potem zacząłem się zastanawiać nad tym, jak by to było zupełnie odrzucić kredkę, a zamiast niej użyć pędzla i stworzyć swoisty pomost między rysunkiem a malarstwem. Moje pierwsze uderzenia pędzlem były dość surowe. Ołówek pracuje w specyficzny sposób – ręka przesuwa się to w lewo, to w prawo, często zmieniając trajektorię. Praca z pędzlem jest inna – mocniejsza, bardziej rytmiczna. Spodobało mi się to.

Kiedy Zajączkowski wrócił po studiach malarskich do Polski, miał już w głowie wizję tego, co i jak chce przekazać. Rozpoczął dalsze badania nad formą wyrazu.

– Zacząłem odczuwać silną potrzebę geometrii – wspomina malarz. – Jednocześnie chciałem, żeby moje obrazy nie były jednowymiarowe, płaskie, ale żeby niejako wychodziły z płótna w otaczającą je przestrzeń i nawiązywały z nią dialog. Być może odezwało się we mnie doświadczenie zebrane podczas studiów nad rzeźbą? Oprócz obrazów na płótnie zacząłem też tworzyć pierwsze obiekty z blach stalowych. Z racji materiału były to prace dość ciężkie, o ostrych kantach. Z czasem przerzuciłem się na lżejsze aluminium. Jeździłem po mieście, kupowałem arkusze aluminiowe, wyginałem je – taka typowo rzemieślnicza praca. Można rzec, że momentami stawałem się ślusarzem. Dawało mi to jednak dużo satysfakcji.

Kiedy Zajączkowski wrócił po studiach malarskich do Polski, miał już w głowie wizję tego, co i jak chce przekazać. Rozpoczął dalsze badania nad formą wyrazu.

– Zacząłem odczuwać silną potrzebę geometrii – wspomina malarz. – Jednocześnie chciałem, żeby moje obrazy nie były jednowymiarowe, płaskie, ale żeby niejako wychodziły z płótna w otaczającą je przestrzeń i nawiązywały z nią dialog. Być może odezwało się we mnie doświadczenie zebrane podczas studiów nad rzeźbą? Oprócz obrazów na płótnie zacząłem też tworzyć pierwsze obiekty z blach stalowych. Z racji materiału były to prace dość ciężkie, o ostrych kantach. Z czasem przerzuciłem się na lżejsze aluminium. Jeździłem po mieście, kupowałem arkusze aluminiowe, wyginałem je – taka typowo rzemieślnicza praca. Można rzec, że momentami stawałem się ślusarzem. Dawało mi to jednak dużo satysfakcji.

Bez tytułu, 2019, 103 x 78 x 13 cm; Blacha aluminowa, farba olejna, spray
Bez tytułu, 2019, 103 x 78 x 13 cm; Blacha aluminowa, farba olejna, spray
Bez tytułu, 2020, 133 x 122 x 14 cm; Blacha aluminowa, farba olejna, spray
Bez tytułu, 2020, 133 x 122 x 14 cm; Blacha aluminowa, farba olejna, spray

Elementy na obrazach Zajączkowskiego drgają, pulsują – w zależności od tego, z której strony się na nie spojrzy, można poczuć coś zupełnie innego. Gięta, pofalowana blacha dodaje głębi płaszczyznom, rzucając nieoczywiste cienie. Ma się wrażenie, że wzory utrwalone w pracach artysty są w ciągłym ruchu. Geometryczne struktury płynnie przechodzą z obrazu na obraz. To bardzo świadomy zabieg. Na początku Zajączkowski tworzył obrazy, używając pędzli i farb olejnych , metodycznie stemplował płótno punkt po punkcie, kropka po kropce. Łatwo zauważyć, że na jego wcześniejszych pracach kropki i linie są nieco szersze, trochę bardziej nieregularne. Trochę bardziej… ludzkie.

– Nie jestem komputerem ani maszyną – zdecydowanie mówi o sobie Zajączkowski. – Bliżej mi do sztuki analogowej, tworzonej z miłości, a nie z kalkulacji. Moje malarstwo to nie jest żadna wyższa matematyka. Tworzę proste układy barwne składające się z 3 do 6 kolorów, które potem wprowadzam do obrazów, a one się tam następnie przenikają, tworząc korespondujące ze sobą plamy i pola. W sposób naturalny pojawiają się pewne napięcia, relacje, dynamizm. Czasem wkrada się błąd, kiedy na przykład pomylę się w odstępach między liniami. Celowo jednak tego nie poprawiam, zostawiam, jak jest. Cenię to, że moja sztuka ma wymiar indywidualny, ludzki.

Rozmawiamy o tym, co pomaga osiągnąć skupienie w pracy, a tym samym ograniczyć błędy do minimum. Antresola jest przestrzenią otwartą, trudno tu o ascetyczną ciszę i spokój. Okazuje się, że Zajączkowski często wprowadza się w medytacyjny nastrój muzyką. Najczęściej jest to ambient, muzyka filmowa – nagrania Philipa Glassa, Nilsa Frahma, Olafura Arnaldsa, Maxa Richtera. Nic dynamicznego, żywiołowego, gdyż zaburzyłoby to medytacyjny nastrój potrzebny do malowania.

– Malowanie faktycznie przypomina medytację – przytakuje Zajączkowski. – Już w bardzo młodym wieku odkryłem w sobie talent do pracy benedyktyńskiej – w dużej mierze dzięki babci, która uczyła mnie tkać, wyszywać – tłumaczy artysta. 

– Najtrudniej jest mi zacząć. Dlaczego? Jest we mnie strach. Boję się, tego, co się może wydarzyć na płótnie. Moich obrazów nie da się poprawić, przemalować. Raz naniesione błędy – już na zawsze tam zostają. Często jednak gdy robię pierwsze uderzenie pędzlem – strach wyparowuje, a wszystko nabiera właściwego rytmu. Czas zwalnia.

Elementy na obrazach Zajączkowskiego drgają, pulsują – w zależności od tego, z której strony się na nie spojrzy, można poczuć coś zupełnie innego. Gięta, pofalowana blacha dodaje głębi płaszczyznom, rzucając nieoczywiste cienie. Ma się wrażenie, że wzory utrwalone w pracach artysty są w ciągłym ruchu. Geometryczne struktury płynnie przechodzą z obrazu na obraz. To bardzo świadomy zabieg. Na początku Zajączkowski tworzył obrazy, używając pędzli i farb olejnych , metodycznie stemplował płótno punkt po punkcie, kropka po kropce. Łatwo zauważyć, że na jego wcześniejszych pracach kropki i linie są nieco szersze, trochę bardziej nieregularne. Trochę bardziej… ludzkie.

– Nie jestem komputerem ani maszyną – zdecydowanie mówi o sobie Zajączkowski. – Bliżej mi do sztuki analogowej, tworzonej z miłości, a nie z kalkulacji. Moje malarstwo to nie jest żadna wyższa matematyka. Tworzę proste układy barwne składające się z 3 do 6 kolorów, które potem wprowadzam do obrazów, a one się tam następnie przenikają, tworząc korespondujące ze sobą plamy i pola. W sposób naturalny pojawiają się pewne napięcia, relacje, dynamizm. Czasem wkrada się błąd, kiedy na przykład pomylę się w odstępach między liniami. Celowo jednak tego nie poprawiam, zostawiam, jak jest. Cenię to, że moja sztuka ma wymiar indywidualny, ludzki.

Rozmawiamy o tym, co pomaga osiągnąć skupienie w pracy, a tym samym ograniczyć błędy do minimum. Antresola jest przestrzenią otwartą, trudno tu o ascetyczną ciszę i spokój. Okazuje się, że Zajączkowski często wprowadza się w medytacyjny nastrój muzyką. Najczęściej jest to ambient, muzyka filmowa – nagrania Philipa Glassa, Nilsa Frahma, Olafura Arnaldsa, Maxa Richtera. Nic dynamicznego, żywiołowego, gdyż zaburzyłoby to medytacyjny nastrój potrzebny do malowania.

– Malowanie faktycznie przypomina medytację – przytakuje Zajączkowski. – Już w bardzo młodym wieku odkryłem w sobie talent do pracy benedyktyńskiej – w dużej mierze dzięki babci, która uczyła mnie tkać, wyszywać – tłumaczy artysta. 

– Najtrudniej jest mi zacząć. Dlaczego? Jest we mnie strach. Boję się, tego, co się może wydarzyć na płótnie. Moich obrazów nie da się poprawić, przemalować. Raz naniesione błędy – już na zawsze tam zostają. Często jednak gdy robię pierwsze uderzenie pędzlem – strach wyparowuje, a wszystko nabiera właściwego rytmu. Czas zwalnia.

Zajączkowski stosuje ciekawy recykling idei – raz użyte szablony schną, a następnie są wykorzystywane do stworzenia kolejnego obrazu. Artysta traktuje je jak wyklejanki, dzięki którym tworzy negatywy kompozycji, które już powstały. Narzędzia stają się nierozerwalnym elementem obrazu, a siatki tworzą swoiste powidoki. Pojawiają się też warstwy, buduje się struktura – całość oddziałuje nie tylko na zmysł wzroku, ale i dotyk. Pomaga w tym też dobór farb – czasem jest to farba olejna, innym razem lakier samochodowy. Włosie pędzla zostawia wyraźną strukturę, podczas gdy farba w spreju wysycha na gładko, a to wpływa na finalny kształt i odbiór obrazu.

– Lubię bawić się strukturą. Fascynuje mnie gra światła, efekt zestawienia błysku z matem, ale też współistnienie barw – mówi Zajączkowski. – Każdy kolor położony na czerni będzie mocniejszy niż położony na żółci. Kiedyś nie lubiłem żółci, stroniłem od niej. To trudny kolor. Lubię fiolety, błękity. Często wybieram barwy ciepłe. Tak naprawdę każdy kolor dźwięczy inaczej w zależności od tego, z czym się go zestawi. Jedyne kolory, których w moich pracach nie zobaczysz, to kolory ziemi – opowiada artysta, a ja z rozbawieniem zwracam uwagę na jego klasyczny beżowy t-shirt, piaskowe spodnie i modne crocsy w odcieniach brązu. – Faktycznie ubieram się ostatnio trochę jak leśniczy – żartobliwie komentuje Zajączkowski moje zdziwione spojrzenie.

Choć w tym przypadku moda i praca pozornie nie idą w parze, to tkaniny i historia ubioru stanowią ogromną inspirację dla artysty. – Często przyglądam się wzorom, deseniom, zestawom kolorystycznym. Fascynuje mnie Bauhaus, art deco – mówi Zajączkowski. To zresztą widać w pracach artysty. Jego obrazy nierzadko przypominają z pietyzmem utkane kilimy.

Zajączkowski jednym tchem wymienia szereg pozostałych inspiracji: muzyka, historia sztuki, reportaż, architektura, ale też świat, natura, życie. Ciekawi go wszystko, co ma związek z rytmem, powtórzeniem. Gdy przebywał podczas studiów w Irlandii, kolekcjonował widoki tamtejszych budynków i murów. Pieczołowicie złożone z kamieni i cegieł, przypominały mu fantazyjną mozaikę. 

Ostatnio na jego półce z książkami goszczą Gropius, Dwórnik, Sasnal. Lubi też dobre albumy, ceni ważne wystawy – jak choćby tę we wrocławskim Muzeum Architektury, na której pokazywano prace jego ulubionej malarki, Marii Jaremy. Podczas rozmowy pokazuje mi w telefonie zdjęcia z Wenecji – dopiero co wrócił z trwającego tam Biennale Sztuki.

Opuszczając pracownię, zatrzymujemy się na dłuższą chwilę przed płótnem artysty wyeksponowanym na wysokiej, szczytowej ścianie. Stoimy, kontemplujemy. Przez okna w dachu wpadają promienie słońca, a ja mam przez chwilę wrażenie, że płótno unosi się w powietrzu.

– Czasem czuję się tak, jakbym cały czas malował jeden obraz – odzywa się w końcu Zajączkowski. – Taką otwartą kompozycję bez końca. Gdy zaczynałem, nie przypuszczałem, że będę w tym miejscu, w którym jestem teraz. Dalej uczę się koloru.

Zajączkowski stosuje ciekawy recykling idei – raz użyte szablony schną, a następnie są wykorzystywane do stworzenia kolejnego obrazu. Artysta traktuje je jak wyklejanki, dzięki którym tworzy negatywy kompozycji, które już powstały. Narzędzia stają się nierozerwalnym elementem obrazu, a siatki tworzą swoiste powidoki. Pojawiają się też warstwy, buduje się struktura – całość oddziałuje nie tylko na zmysł wzroku, ale i dotyk. Pomaga w tym też dobór farb – czasem jest to farba olejna, innym razem lakier samochodowy. Włosie pędzla zostawia wyraźną strukturę, podczas gdy farba w spreju wysycha na gładko, a to wpływa na finalny kształt i odbiór obrazu.

– Lubię bawić się strukturą. Fascynuje mnie gra światła, efekt zestawienia błysku z matem, ale też współistnienie barw – mówi Zajączkowski. – Każdy kolor położony na czerni będzie mocniejszy niż położony na żółci. Kiedyś nie lubiłem żółci, stroniłem od niej. To trudny kolor. Lubię fiolety, błękity. Często wybieram barwy ciepłe. Tak naprawdę każdy kolor dźwięczy inaczej w zależności od tego, z czym się go zestawi. Jedyne kolory, których w moich pracach nie zobaczysz, to kolory ziemi – opowiada artysta, a ja z rozbawieniem zwracam uwagę na jego klasyczny beżowy t-shirt, piaskowe spodnie i modne crocsy w odcieniach brązu. – Faktycznie ubieram się ostatnio trochę jak leśniczy – żartobliwie komentuje Zajączkowski moje zdziwione spojrzenie.

Choć w tym przypadku moda i praca pozornie nie idą w parze, to tkaniny i historia ubioru stanowią ogromną inspirację dla artysty. – Często przyglądam się wzorom, deseniom, zestawom kolorystycznym. Fascynuje mnie Bauhaus, art deco – mówi Zajączkowski. To zresztą widać w pracach artysty. Jego obrazy nierzadko przypominają z pietyzmem utkane kilimy.

Zajączkowski jednym tchem wymienia szereg pozostałych inspiracji: muzyka, historia sztuki, reportaż, architektura, ale też świat, natura, życie. Ciekawi go wszystko, co ma związek z rytmem, powtórzeniem. Gdy przebywał podczas studiów w Irlandii, kolekcjonował widoki tamtejszych budynków i murów. Pieczołowicie złożone z kamieni i cegieł, przypominały mu fantazyjną mozaikę. 

Ostatnio na jego półce z książkami goszczą Gropius, Dwórnik, Sasnal. Lubi też dobre albumy, ceni ważne wystawy – jak choćby tę we wrocławskim Muzeum Architektury, na której pokazywano prace jego ulubionej malarki, Marii Jaremy. Podczas rozmowy pokazuje mi w telefonie zdjęcia z Wenecji – dopiero co wrócił z trwającego tam Biennale Sztuki.

Opuszczając pracownię, zatrzymujemy się na dłuższą chwilę przed płótnem artysty wyeksponowanym na wysokiej, szczytowej ścianie. Stoimy, kontemplujemy. Przez okna w dachu wpadają promienie słońca, a ja mam przez chwilę wrażenie, że płótno unosi się w powietrzu.

– Czasem czuję się tak, jakbym cały czas malował jeden obraz – odzywa się w końcu Zajączkowski. – Taką otwartą kompozycję bez końca. Gdy zaczynałem, nie przypuszczałem, że będę w tym miejscu, w którym jestem teraz. Dalej uczę się koloru.

artwork.house

Info

Jesteśmy platformą poświęconą polskiej sztuce współczesnej. Specjalizujemy się w doradztwie artystycznym.

Usługi

Publikacje i content

Dobór sztuki do wnętrz

Współpraca z architektami

Wystawy/eventy

Produkcja sesji zdjęciowych

Wypożyczanie dzieł sztuki

Opieka nad kolekcjami

Ul. Sarmacka 11/50
02-972 Warszawa

Be a work in progress

artwork.house

Info

Jesteśmy platformą poświęconą polskiej sztuce współczesnej. Specjalizujemy się w doradztwie artystycznym.

Usługi

Publikacje i content

Dobór sztuki do wnętrz

Współpraca z architektami

Wystawy/eventy

Produkcja sesji zdjęciowych

Wypożyczanie dzieł sztuki

Opieka nad kolekcjami

Ul. Sarmacka 11/50
02-972 Warszawa

Be a work in progress